Posts

Showing posts from 2014

Człowiek bożonarodzeniowy

Image
Dzisiaj będzie trochę inaczej, tak przedświątecznie, jak to być winno w wigilię wigilii Wigilii.  Słuchając któregoś krakowskiego radia wyłapałam hasło "człowiek bożonarodzeniowy", które bardzo mi się spodobało, przywołując mi jednocześnie na myśl wszelkiej maści skojarzenia z genetycznymi modyfikacjami homo sapiens. I tak mi się urodził w głowie:  Człowiek bożnarodzeniowy.   Nazwijmy go homo xmasus - jawi mi się on jako osobnik zabiegany, zagubiony, przemęczony; w gorączce przemierzający alejki supermarketu i walczący o karpia niczym tłum w niemieckim dyskoncie. To osobnik, który  wysila umysł i portfel w nadziei odnalezienia prezentu idealnego, takiego który ucieszy i zapadnie w pamięć. To istota, starająca się połączyć domowe piekiełko przygotowań z mordorem w biurze i zakładzie pracy,  gdzie pod koniec roku wszystko jest na wczoraj, a łącza telefoniczne rozgrzane są do czerwoności.  "Człowieki bożonarodzeniowe" bywają również niezwykle irytują

Zdziecinnienie wciąż lepsze niż tetryctwo

Image
Muszę wam coś wyznać. Za  dużo kupuję. Za dużo kupuję niepotrzebnych rzeczy, tylko dlatego, że są ładne, kolorowe i ich jeszcze nie mam. A najwięcej kupuję teraz, w okolicy Świąt, kiedy wszystko błyszczy, skrzy się podwójnie, dodatkowo emanując tanią cudownością. Myślałam kiedyś, że  bożonarodzeniowe zakupowe szaleństwo mnie nie dotyczy, że jestem mądrzejsza, że jestem ponad tym, i że nie dam się nabrać na te sztuczki marketingowych jajogłowych. Wydawało mi się, że czerwony krasnal z wypchanym workiem na plecach pozostanie synonimem kiczu i będę przechodzić obok jego podobizn z poczuciem wyższości. A jednak coś poszło nie tak. Coś poszło bardzo nie tak. I obwiniam o to po części moją mamę, która jest fanką Bożonarodzeniowych Jarmarków czyli festiwalu kiczu w wersji hard. Od lat jeździłyśmy razem na tego typu imprezy, by w siarczystym mrozie przeciskać się z kubkiem grzanego wina między tłumem takich jak my, poszukiwaczy magii dzieciństwa. Magii, którą wszyscy znamy, pa

Życie to teatr, jedzenie to opera...

Image
Obiecałam kiedyś, że podzielę się z Wami przepisami na moje ulubione włoskie potrawy. Nastał właśnie ten dzień, a właściwie wieczór kiedy postanowiłam się zmobilizować i zdradzić Wam co nieco na temat kulinarnych sekretów mojej skromnej, wynajmowanej acz często użytkowanej kuchni. Od razu uprzedzam, że nie jestem specjalistą, nie jestem kucharką i nie uzurpuję sobie prawa do ogłaszania prawd objawionych, szczególnie w temacie gotowania. Co więcej, w kwestii kulinariów zgadzam się w stu procentach z pewną znaną wokalistką, która założyła kiedyś koszulkę z napisem: "Italians do it better". Yes they do - jeśli chodzi o gotowanie zdecydowanie: they do!  Ja tylko nieudolnie (aczkolwiek wciąż smacznie) naśladuję. Zaczynamy od początku czyli od tego co Włosi nazywają soffritto . Za tym pięknie brzmiącym słowem kryje się podstawa wszelkiej dobroci bo soffritto  to nic innego jak baza smakowa większości włoskich sosów, zup i innych dań. Na oliwę (w niektórych regionach zamiast o

Palermo da się lubić - wszystkimi zmysłami

Image
Powraca do mnie nieustannie wspomnienie tego miasta. I nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje. Widziałam miasta ładniejsze, bogatsze, a czystsze to już na pewno. Cóż, prawdopodobnie chodzi właśnie o to, że TAKIEGO miejsca jeszcze nie widziałam.  Miasto wbrew retuszowanym fotkom z przewodników nie jest malownicze. Zresztą nawet najlepsze zdjęcie nie ma szans oddania atmosfery tego miejsca, dlatego że fotografie są pożywką tylko jednego zmysłu: wzroku. Tymczasem w Palermo wszystkie zmysły są karmione. Do szaleństwa. Wzrok, słuch, powonienie, smak i dotyk  są przekarmiane; tuczone jak gęś na fois gras. I to jest to co podobało mi się tam najbardziej. Intensywność każdej niemal chwili. Tego nie da się podrobić. Słuch Hałas ulicy, nawoływania sprzedawców, głośne rozmowy, wrzaski dzieci ( nawet do bardzo późnych godzin nocnych), klaksony, gwizdki i trąbki – krótko mówiąc usłyszeć można wszystko. Wielość języków, akcentów i tonów.  Jak dla mnie najlepsza pocztówka dźwiękowa z Pa

Święto dyszla tu i tam...

Image
Być może niektórzy z Was już wiedzą o czym będę mówić. Być może sami są fanami tego typu spędów. Dla tych jednak co nie wiedzą o co chodzi, zaczynam od wyjaśnienia,  Otóż rzeczone  święto dyszla to jedno z moich ulubionych określeń na dzień targowy. Dzień w którym na główne place wsi, miast i miasteczek wylegają tłumy spragnione ziemniaków, marchewki, ogórków, żywego inwentarza, przypraw, rosyjskiej bielizny i chińskich skarpet. Wszystko to i wiele, wiele więcej ma do zaoferowania przeciętny polski targ (lub jak to się mówiło u mnie w domu jarmark albo bazar).  Jak na prowincjonalne, a dokładniej wiejskie dziewczę przystało, przyznaję że święto dyszla to była dla mnie zawsze frajda (na pewno nie aż taka, jak coroczny odpust parafialny związany z  najazdem handlarzy różowym i plastikowym badziewiem wszelkiej kategorii). W mojej wsi, to arcyważne wydarzenie tyleż handlowe co towarzyskie przypadało i nadal przypada na czwartek. Obecnie mieszkam gdzie indziej i sama nie pam

Erice – miasteczko w chmurach

Image
Tradycyjnie, nim przejdę do sedna czas na przydługą dygresję. No dobrze, tym razem nie będzie aż taka długa. Odpowiem na pytania, które do mnie docierają – drogą ustna bo jak na razie nie nikt nie zostawił tutaj śladu swej bytności. Pierwsza sprawa: nie, to nie jest blog wyłącznie o podróżach, ani wyłącznie o Włoszech, tym bardziej wyłącznie o Sycylii. To jest blog o mnie i o tym co mi w duszy gra. A że w ostatnim czasie te tematy są mi bliskie możecie tutaj o nich poczytać. Sprawa druga: tak, przewiduję zamieszenie na blogu przepisów dań, które w jakiś szczególnych sposób mi zasmakowały. Będą to przepisy sprawdzone przeze mnie, choć nie zamierzam dokumentować ich zbyt wieloma zdjęciami. Powód jest prosty: ja gotuję jak huragan: szybko i z rozmachem. I to niestety widać. Dlatego oszczędzę Wam widoku wszystkich misek, łyżek, łyżeczek, noży i innych utensyliów kuchennych, które podczas gotowania w cudowny sposób mnożą się w mojej kuchni. Tym razem jednak nie o jedzeniu będzie. W

Dobroci nigdy dość czyli co jeść na Sycylii część II

Image
Powrót do Polski z Włoch zwykle bywa dla mnie trudny. Kocham swój kraj ale brakuje mi w nim dwóch rzeczy, na które zawsze mogę liczyć we Włoszech: dobrej pogody i dobrego podejścia do jedzenia. O pogodzie pisać nie chcę, wszak jak jest za oknem każdy widzi. Skupię się na jedzeniu bo w moim domu rodzinnym temat ten traktowany jest nieco "po włosku". Mówiąc/Pisząc "po włosku" mam na myśli, że traktowany jest bardzo poważnie! W domu mym rodzinnym jedzenie to kwestia nadzwyczajnie istotna. Posiłki u nas nie tylko się je, o nich się myśli, mówi, dyskutuje, planuje, eksperymentuje... Jak coś pójdzie nie tak to jest wybrzydzanie, awantura i sceny jak z Gordona Ramsaya. Tutaj nie chodzi tylko o to by coś zjeść, by  zaspokoić głód czy uzupełnić składniki odżywcze. Skądże! Chodzi o to, żeby jedzenie uczynić jedną z ważniejszych (jeśli nie najważniejszą) kwestii w życiu. W moim domu rodzinnym tak było i przysłuchując się i przyglądając ukradkiem dyskusjom Włoszek i Włochów

Agrodolce... czyli co jeść na Sycylii

Image
W zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa tudzież młodości, panowała zwłaszcza wśród dziewcząt moda na tzw pamiętniki lub złote myśli . Do mojego (ślicznego!) pamiętnika, któraś z koleżanek wpisała zdanie, które szczególnie zapadło mi w pamięć i brzmiało mniej więcej następująco: "Nie bądź za słodka bo Cię zjedzą, nie bądź zbyt gorzka bo wyplują". Kiedy swego czasu poszukiwałam włoskich przysłów i powiedzonek natknęłam się na przysłowie, które prawdopodobnie jest źródłem rady jaką dawno temu na kartach pamiętnika zamieściła moja koleżanka. Niezawodny wujek Google i ciocia Wikipedia podpowiedziały mi, że to po sycylijsku zdanie to brzmi tak: "Nun essiri duci sinno ti mancianu, nun essiri amaru sinno ti futanu" Zapytacie po co ten przydługi wstęp do postu o jedzeniu? A ja już śpieszę z odpowiedzią. Otóż moim zdaniem kuchnia sycylijska (a zwłaszcza jej wybrane potrawy) jest doskonałym przykładem na to, że słodycz i kwaśność, gorycz i delikatność można łączyć w

Jedziemy na Sycylię

Image
Tak, po raz kolejny wybieram się na największą włoską wyspę. Już za 9 dni znów będę mogła odetchnąć sycylijskim powietrzem, w którym najwyraźniej jest coś uzależniającego. To będzie trzecia moja wizyta na wyspie i tym razem będę próbowała wraz z MK oraz JSO odkryć stolicę regionu czyli Palermo. Ale o tym po powrocie. Teraz czas na wspomnienia z poprzednich wojaży. Jakoś tak się składa, że wspomnienia z poprzednich wizyt na wyspie wywołują u mnie niezwykle intensywne i zarazem miłe wspomnienia, i to pomimo iż oba z tych wyjazdów były zupełnie inne. Oba jednak zaczęły się w tym samym miejscu czyli na lotnisku w Trapani. Oczywiście głównym powodem tego jest fakt, że lądują tam samoloty linii Ryanair lecące z Krakowa. Za pierwszym razem dokładnie zapoznałam się z tymże lotniskiem, a to dlatego, że nocowałam na nim czekając na poranny autobus do Katanii. Lotnisko nie jest szczególnie komfortowe: twarde ławki, mało miejsca, no i jest zamykane od 1 do 4 nad ranem. W związku z tym, nale