Dobroci nigdy dość czyli co jeść na Sycylii część II

Powrót do Polski z Włoch zwykle bywa dla mnie trudny. Kocham swój kraj ale brakuje mi w nim dwóch rzeczy, na które zawsze mogę liczyć we Włoszech: dobrej pogody i dobrego podejścia do jedzenia. O pogodzie pisać nie chcę, wszak jak jest za oknem każdy widzi. Skupię się na jedzeniu bo w moim domu rodzinnym temat ten traktowany jest nieco "po włosku".

Mówiąc/Pisząc "po włosku" mam na myśli, że traktowany jest bardzo poważnie! W domu mym rodzinnym jedzenie to kwestia nadzwyczajnie istotna. Posiłki u nas nie tylko się je, o nich się myśli, mówi, dyskutuje, planuje, eksperymentuje... Jak coś pójdzie nie tak to jest wybrzydzanie, awantura i sceny jak z Gordona Ramsaya. Tutaj nie chodzi tylko o to by coś zjeść, by  zaspokoić głód czy uzupełnić składniki odżywcze. Skądże! Chodzi o to, żeby jedzenie uczynić jedną z ważniejszych (jeśli nie najważniejszą) kwestii w życiu. W moim domu rodzinnym tak było i przysłuchując się i przyglądając ukradkiem dyskusjom Włoszek i Włochów widzę, że także i dla nich ta kwestia jest sprawą wielkiej wagi.

Tego typu podejście do jedzenia sprawia, że gotowanie urasta do rangi jeśli nie sztuki to przynajmniej wyzwania. Dzięki niemu powstają potrawy, których smak trudno zapomnieć. Dla mnie takim daniem jest na pewno caponata. Sycylijskie bakłażanowe szaleństwo.

Właściwie to nie wiem czy powinnam caponate nazywać daniem. Jest to rodzaj potrawki warzywnej, która podawana jest jako przystawka albo dodatek do dania głównego. Ja osobiście jednak traktuję ją jako danie samo w sobie, pożeram w towarzystwie chrupiącego chlebka i nie psuję jej smaku żadnymi innymi dodatkami. Można ją jeść zarówno na ciepło jak i na zimno choć na zimno smakuje najlepiej... Dlaczego caponate uważam, za potrawę niezwykłą?  Przede wszystkim dlatego, że danie opiera się czterech składnikach, które uwielbiam, które są tanie, łatwo dostępne i proste w obsłudze (trzeba je tylko umyć i pokroić).  Te cztery magiczne składniki to : bakłażan, pomidory, cebula i seler. Tylko tyle i aż tyle, Wszystko się dusi, doprawia obowiązkowo czymś kwaśnym i słodkim żeby uzyskać boski efekt agrodolce. Sprawa wydaje się prosta na poziomie kulinarnym, każdy nawet początkujący kucharz jest w stanie to zrobić. Ale nie tak szybko...caponata ma na Sycylii (skąd pochodzi) szczególny status. Matthew Fort w książce " Słodki jak miód, kwaśny jak cytryna" bardzo trafnie opisuje fenomen tej potrawy; 

" Przede wszystkim nie ma dwóch takich samych caponate.(...) Podobnie jak pasta, caponata jest określeniem ogólnym, z którego w praktyce ewoluują niezwykle różnorodne wersje. Nie ma więc jednej, autentycznej receptury. Jest tyle wersji ilu kucharzy, a każdy żarliwie i niezłomnie obstaje przy swoim."

Żarliwość i niezłomność w kwestii doboru składników jakiejś potrawy? Jak dla mnie kwintesencja włoskości i tego specjalnego podejścia do jedzenia, które budzi moją ekscytację... Ale wracając do samej caponate, danie to jest też niezwykłe bo jest proste i ...brzydkie. Na talerzu wygląda tak jakoś średnio dobrze, nie nadaje się na Instagram czy FoodPorn. Wygląda trochę jak ciemna breja - nie zdobi talerza i oczy by się nią nie najadły. Zresztą co tu dużo pisać...zobaczcie sami:

Caponata serwowana na targu Ballaro w samym sercu Palermo.

 Wytrawne oko może zauważyć, że ta wersja caponate nie jest wersją najbardziej ortodoksyjną bo widać w niej zielone oliwki, odrobinę natki pietruszki i (o zgrozo!) kawałki miecznika. Ale jak już wiecie, baza potrawy jest zachowana i zapewniam, że słodko-kwaśny posmak  był tak intensywny, że pewnie zapamiętam go na zawsze. 
W innym miejscu Palermo, w niepozornej knajpce z papierowymi obrusami caponata była całkem inna - choć zrobiona z tych samych składników. Inna bo bardziej błyszcząca, śliska,...jakby bakłażany były bardziej mięsiste, a ich skórka porządnie natłuszczona. Tak, tamta wersja była zupełnie inna, ale przecież tak samo pyszna!   
Sama też jakiś czas temu popełniłam własną caponate. Podjęłam się tej próby korzystając zarówno z książki (książeczki) kucharskiej jaką przywiozłam z Sycylii, ale też korzystając z filmików na youtube. Oczywiście wersji jest multum, każda inna i każda opisywana jako 'oryginalna" i "tradycyjna" . Moja była bez oliwek, bo nie jestem fanką ale za to z garścią rodzynek, które nadały całości słodyczy. Na swoją obronę dodam, że rodzynki to ukłon w stronę arabskiego dziedzictwa wyspy ;) A ja chyba jednak i w kuchni i w życiu wolę bardziej dolce niż agro...
Już wiem, że weekend upłynie pod znakiem kolejnej próby stworzenia idealnej caponate...w końcu jedzenie to poważna sprawa! Smacznego!

Comments

Popular posts from this blog

"Kto nigdy nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem..."

Święto dyszla tu i tam...

Wenecja miasto miłości - a jakże!