Wracamy do Włoch...

Zgodnie z tytułem dzisiaj wracam (oczywiście wspomnieniami) do Włoch i Toskanii. Krainy o której powiedziano i napisano już tyle, że w zasadzie mogłabym sobie darować swój wywód, ale tęsknota każe mi pisać i opowiadać Toskanię po mojemu. Ruszajmy zatem śladami mojego zeszłorocznego, pięciodniowego wypadu pełnego wrażeń i słońca. 


Duomo, Florence 2014


Wyjazd ten rozpoczął się w Pizie i miał również tamże się zakończyć, po odwiedzeniu Lukki i Florencji. Wyszło trochę inaczej - w Pizie zostałam na moment, do Lukki nie dotarłam w ogóle bo zakochałam się we Florencji. Żeby było jasne - o wyjeździe do Florencji marzyłam odkąd po raz pierwszy zidentyfikowałam kogo przedstawia ten goły koleś, którego mini replika z gipsu stoi u mojej babci nad telewizorem. Ten przystojniak to oczywiście David, którego we Florencji można spotkać właściwie wszędzie i to w każdym rozmiarze. Potem kiedy pełna pasji przygotowywałam się do matury z historii sztuki moje pragnienie zobaczenia Florencji tylko się wzmogło. Wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, pieniędzy i samozaparcia żeby moje marzenie się spełniło. Czas ten nastał w zeszłym roku, w połowie lipca wraz z tanim biletem lotniczym do Pizy. (To miasto, w którym spędziłam dosłownie jeden dzień warte jest odwiedzenia przede wszystkim z powodu Campo dei Miracoli (czyli Pola Cudów ) i uważam, że zasługuje na  osobny wpis, toteż ten wkrótce się pojawi.)

  
Taniość biletu szybko poszła w niepamięć, kiedy tylko odkryłam ceny hosteli we Florencji w szczycie sezonu. Hostel - najtańszy jaki znalazłam okazał się być koszmarny, a współlokatorki (brytyjskie teenage girls lol) były wprost nie do zniesienia. Ale cóż tam, jak się jest w TAKIM mieście, nie ma co siedzieć w pokoju, tym bardziej że lokalizacja hostelu była, poza ceną, jego największym atutem. Większość czasu spędzałam zatem na zewnątrz, włócząc się po mieście także nocą, bo Florencja z racji dużej liczby turystów, studentów, artystów tętni życiem do późnych godzin nocnych. 


Zachód słońca nad Florencją, 2014


Przed przyjazdem naczytałam się o Florencji sporo (polecam szczególnie książkę Mariny Belozerskay "Sztuka Toskanii. Przewodnik po epokach, miejscach, dziełach" - pełna jest opisów, fotografii i anegdot i dodatkowo dobrze się ją czyta, co nie jest regułą w przypadku książek o sztuce) i spotkałam się z terminem o tajemniczej nazwie "syndrom sthendala". Tak bardzo uwierzyłam w jego istnienie, że chyba go nawet złapałam... A może był to tylko udar słoneczny - sama już nie wiem. Ale po kolei, wyjaśnię najpierw (za nieocenioną Wikipedią) czym to jest; otóż jest to:



"rodzaj zaburzenia somatoformicznego, przejawiającego się przyśpieszonym biciem serca, zawrotami głowy, dezorientacją, a nawet halucynacjami powstającymi u niektórych osób na widok wspaniałości, dzieł sztuki i zabytków zgromadzonych na małej przestrzeni"



To właśnie Sthendal po wizycie w Galerii Uffizi i obejrzeniu golasa Davida miał z tych wszystkich wrażeń rozchorować się i z gorączką przeleżeć w łóżku kilka dni swojego pobytu we Florencji. Ja gorączki nie sprawdzałam, ale ilość cudowności jakie zawiera w sobie to miasto jest tak ogromna, że po 3 dniach i 3 nocach szwędania się jego ulicami, placami, zaułkami mam wrażenie, że nie zobaczyłam nawet połowy z tego co warte jest zobaczenia.

Ładny brzydal z Ogrodów Boboli, Florecja 2014


Przyspieszone bicie serca, dezorientacja, splątanie, nadmierna ekscytacja, niepohamowana chcica na lody i pizzę - no jak nic, walnęło mnie już od pierwszego dnia, od momentu kiedy opuściłam dworzec Santa Maria Novella...



Florence 2014


OK, żeby być uczciwą wiem, że Florencja ma swoje ciemne strony i wiele osób czuje rozczarowanie po wizycie. Ja zupełnie odwrotnie, miasto spełniło moje oczekiwania w 110 procentach, ale być może dlatego, że pojechałam tam sama i pozwoliłam się oprowadzić po mieście florentczykowi - człowiekowi, który swoje miasto uwielbia i zna miejsca o których przewodnikom się nawet nie śniło. Na szczęście jego niecny plan nakarmienia mnie tamtejszym specjałem czyli bułką z żołądkiem krowy - czwartym żołądkiem mówiąc ściślej - się nie powiódł. 



Wracając jednak do minusów to po pierwsze należy pamiętać, że to drogie miasto - mam na myśli nie tylko zakwaterowanie ale również jedzenie. Dlatego lepiej unikać miejsc turystycznych albo wybierać świadomie, na własne życzenie (i bez narzekania) restauracje dla turystów, z przeciętnym ale dość drogim jedzeniem za to w pobliżu największych atrakcji turystycznych.

Po drugie Florencja = nieprzebrane, dzikie tłumy turystów, kłębiące się w okolicach najbardziej znanych miejsc: Ponte Vecchio (momentami wręcz nie do przejścia, potworny ścisk, tłumy, spoceni ludzie, wielkie obiektywy, kieszonkowcy itp.), Duomo i Drzwi Babtysterium - Porta del Paradiso (o 1 w nocy tłumów nie było, więc mogłam się napatrzyć do woli, przyświecając telefonem...), Piazza della Signoria itp. itd.

Po trzecie - Florencja to ogromna ilość możliwości, miejsc i atrakcji. To nie miejsce na odpoczynek - przynajmniej dla mnie - ale miejsce skupienia, uczenia się i odkrywania coraz to nowych miejsc. A to męczy, a wiem że nie wszyscy lubią się męczyć ;)



Na odpoczynek można za to liczyć po drugiej stronie rzeki Arno, w niegdyś oszałamiająco pięknych, dziś już trochę zaniedbanych Ogrodach Boboli. Ale o tym już w kolejnych poście. W przypadku Florencji na jednym skończyć się przecież nie godzi... 

Comments

Popular posts from this blog

"Kto nigdy nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem..."

Święto dyszla tu i tam...

Wenecja miasto miłości - a jakże!