Życie suchara


Jak to zwykle bywa wraz z nadchodzącą wiosną, z lekkim przerażeniem sprawdzam zeszłoroczną garderobę. Najczęściej jest tak, że w czasie zimy szafa kurczy mi ubrania. Doprowadza mnie to naturalnie do szału bo są ubrania, które bardzo lubię i szkoda mi je wyrzucać czy oddawać. Wtedy rodzi się mnie wewnętrzna walka – i o tej walce słów dziś parę. Będzie zatem dziś mniej o podróżach w sensie geograficznym a więcej o moje osobistej podróży w poszukiwaniu złotego środka.


http://media-cache-ak0.pinimg.com/736x/1f/59/02/1f5902117f9d3aabf28f4d861b409768.jpg


W jednym z moich ulubionych filmów pt. "Moje Wielkie Greckie Wesele" (choć nie przepadam za komediami romantycznymi ta jest boska!)  jest scena kiedy ojciec panny młodej, lubiący imprezy, jedzenie i tańce Grek opisuje w bardzo obrazowy dla mnie sposób rodziców pana młodego:

"That family is like toast, no honey, no jam...I try to put a little marmalade but nooo."

Kto widział film ten wie o co chodzi. Kto nie, tego niniejszym zachęcam do obejrzenia ;)

Ja sama o swojej rodzinie mogę powiedzieć tyle, że nie była to nigdy „toast family”  – jedzenie, dobre jedzenie, dużo dobrego jedzenia to zawsze były kwestie niezwykle ważne. I do tej pory tak jest, że spotykając się przy stole zawsze na nim musi być coś do przygryzania, przekąszania i zagryzania. Do kawy pasuje ciastko, do ziemniaków masło a do owoców lody. A słonecznik pasuje do wszystkiego... Z domu wyniosłam zatem zamiłowanie do jedzenia i jakieś takie wewnętrzne przekonanie, że dobre jedzenie, dobry sen  i stymulujące rozmowy przy stole ( czytaj: awantury światopoglądowe na wszelkie tematy tabu: polityka i religia to nasze ulubione <3) to część życia niezwykle istotna i nadająca mu sens.  Dlatego wizja bycia fit jest tak bardzo odległa i po trochu niezrozumiała dla osoby takiej jak ja…

Odkąd zamieszkałam sama wiele razy próbowałam zrobić coś moim stylem życia by jedzenie, sen i niekończące się dyskusje przy stole przestały być dla mnie tak ważne. Oczywiście bezskutecznie – za każdym razem decyzja o wczesnym wstawaniu celem uskuteczniania jakieś gimnastyki kończyła się fiaskiem.  Za każdym razem decyzja by przestać spotykać się znajomy przy stole tylko w innych okolicznościach przyrody również. Wszelkie moje plany dotyczące rezygnacji z czekolady, lodów, serów i makaronów tak samo – klęska za klęską.

Jednak poczucie tej druzgocącej klęski, której dowodem są przyciasne sukienki miesza się z poczuciem, że przecież nie po to żyję (nie wiadomo wszak jak długo) żeby w niedzielne popołudnie sączyć tylko wodę z cytryną!  Albo jeść surową marchewkę bo duszona ma wysoki indeks glikemiczny (wtf?). Nawet nie tyle chodzi o to, że nie potrafię wytrwać – ja nie jestem przekonana czy warto. A brak wiary w słuszność tego co się robi jest chyba najlepszą receptą na klęskę
i to w każdej dziedzinie życia.

Jakiś czas temu koleżanka z pracy zobaczyła kilka moich zdjęć i stwierdziła że wyglądam „soczyście”. Przez pierwszych kilka sekund zastanawiałam się czy to był komplement czy mam strzelać fochem. Dziś już wiem, że to jest komplement, bo na myśl o soczystych kobietach wymieniam jednym tchem panie: Sophię Loren, Christinę Hendrix, Zoe Deschanel i Monicę Bellucci. To naprawdę doborowe towarzystwo! Bycie soczystym jest fajniejsze niż bycie sucharem. Tylko tych przyciasnych sukienek szkoda ;)

Poniżej moje zdjęcie dla tych czytelników, którzy nie wiedzą jak wyglądam. Zdjęcie lubię, bo łączy w sobie trzy moje pasje: Sycylię, jedzenie i dobre towarzystwo. Pozdrowienia dla Asi i Gosi.

Cefalu, Sycylia 2014

Comments

Popular posts from this blog

"Kto nigdy nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem..."

Święto dyszla tu i tam...

Wenecja miasto miłości - a jakże!