Odpicowane niemieckie miasteczka

Dziś zapraszam w podróż do świata innego niż włoski, a już na pewno niż polski. Do świata, który nigdy jakoś mnie do siebie szczególnie nie przyciągał, a mianowicie do świata odpicowanych niemieckich miasteczek. Na wysoki połysk.

Pomimo bliskości geograficznej i kulinarnej Niemcy odwiedziłam po raz pierwszy w zeszłym roku. Był to krótki acz intensywny wypad do Drezna, właściwie to głównie na kawę.  Miasto historyczne, a i kawa dobra więc postanowiłam sobie, że jeśli nadarzy się okazja chętnie zobaczę coś więcej. Okazje się pojawiły – jedna prywatna a druga służbowa – toteż chętnie z nich skorzystałam.
Tak jak pisałam,raczej nie ciągnęło mnie w te rejony - przynajmniej od czasu kiedy to definitywnie odkochałam się w Martinie Schmitt ;). To moja mama zawsze zafascynowana była bawarskimi, tudzież tyrolskimi klimatami – głównie za sprawą kultowego serialu „Doktor z alpejskiej wioski”. Wiecznie namawiała mnie na wyprawę, ja jednakże pozostawałam niewzruszona i obsesyjnie kierowałam swoje myśli bardziej na południe.

Dlaczego? Na pewno nie chodzi tylko o pogodę i jedzenie, które są dla mnie kluczowymi czynnikami w doborze podróżniczego celu, a niestety u naszych zachodnich sąsiadów nie zachwycają.  Nie chodzi też o ludzi – w końcu wszyscy Niemcy jakich do tej pory poznałam byli dla mnie bardzo pomocni(na gruncie służbowym),ale też niezwykle życzliwi (na gruncie prywatnym). Co więcej byli dowcipni, chętni do imprezowania i bardziej uśmiechnięci niż Polacy.

Odpowiedź na to pytanie urodziła się w mojej głowie kiedy w zeszłym tygodniu miałam okazję zwiedzać jedno z najbardziej urokliwych i intrygujących miasteczek jakie kiedykolwiek widziałam. Otóż odkryłam, że wszystko rozbija się o to, że miasteczka typu Esslingen czy Schwäbisch Hall są  tak zadbane, tak czyste i spokojne, że przybyszowi z Polski wydają się wręcz nierealne. To budzi lęk. Pamiętajcie, mieszkam obecnie  w mieście w którym  większość murów, ścian budynków i zabytkowych kamienic pokrywają napisy uznające wątpliwą wyższość jednej drużyny piłkarskiej nad drugą. Mieszkam w mieście, ponoć królewskim, gdzie napisy na murach wzywają do nienawiści, a mieszkańcy wciąż, mimo tłuczenia im od lat do głów że nie wolno, wyrzucają śmieci w różne dziwne miejsca. Kosze na śmieci są widać zbyt mainstremowe. O sprzątaniu po psach już nie wspominam.

Tak, pobyt w wychuchanych i odpicowanych miasteczkach jak te w Badenii-Wirtembergii, był dla mnie  niepokojący. Bo przecież to takie cudowne, że wszystko jest takie czyste, schludne i odnowione. Ale z drugiej strony cudowność Wenecji, odwiedzonej kilka tygodni temu tkwiła również w jej odrapanych kamienicach i wąskich uliczkach, które bynajmniej nie pachniały różami. Ciężko mi powiedzieć dlaczego tak jest (albo inaczej: co jest ze mną nie tak), ale Palermo kręci mnie jednak trochę bardziej niż urocze Schwäbisch Hall.

To tyle jeśli chodzi o moje osobiste wynurzenia. Teraz coś na temat wychuchanych niemieckich miasteczek.

Zaczynamy od Esslingen. Piękne, średniowieczne miasteczko, które słynie przede wszystkim z Bożonarodzeniowych Jarmarków, gdzie można przenieść się w czasie choćby tylko po to być wziąć kąpiel w drewnianej balii z grupą obcych ludzi czy postrzelać z łuku. Mnie zachwyciło przede wszystkim przyjazną atmosferą i miłymi kawiarniami w których grzałam się po zachodzie grudniowego słońca. No i oczywiście – winnice! Esslingen słynie w produkcji wina. Nie znam się na winie, wiem tylko, że jak dla mnie jest ono trochę przyciężkie. Za to błogą lekkość gwarantuje spacer wśród winnic. Kilka kilometrów ścieżki spacerowej wśród winorośli, piękne widoki plus wyborne miejsca na piknik. Idealny scenariusz na leniwą niedzielę. Niekoniecznie w grudniu.  
Esslingen, 2014
Esslinen, 2014
Esslingen, 2014
Esslingen, 2014
Esslingen, 2014

Winnice i widok na miasteczko. I błękitne, grudniowe niebo :)

Esslingen, 2014

Teraz parę słów o Schwäbisch Hall  - miasteczko o istnieniu którego nie miałam pojęcia jeszcze całkiem niedawno okazało się mieć nie tylko przecudny klimat ale i niezwykle bogatą historię. Rozpoczyna się ona już w okolicy V wieku kiedy osiedlili się tam Celtowie korzystający z bogactwa tej ziemi jakim była sól. (Nazwa, a konkretnie drugi człon nazwy miasteczka, pochodzi od sposobu w jaki od tysiącleci pozyskiwano sól.) Sól, z której nota bene mieszkańcy są tak dumni, że nie żałują jej do jedzenia – wszystkie dania jakie tam dane mi było zjeść były przesolone ;) Miasteczko przez wieki zdołało utrzymać wysoką pozycję i aż do 1802 roku pozostawało wolnym miastem. Średniowieczny kościół na schodach którego odbywają się spektakle teatralne i uroczy rynek, niegdyś świadek egzekucji, i kolorowych jarmarków to chyba miejsce, które zrobiło na mnie największe wrażenie. Niestety nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia więc zamieszam Wikipediowe. Pozostałe już moje.

 
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/b/b2/Schwaebisch_Hall_St_Michael.jpg/220px-Schwaebisch_Hall_St_Michael.jpg



Schwäbisch Hall, 2015

Schwäbisch Hall, 2015
Schwäbisch Hall, 2015

Schwäbisch Hall 2015




Comments

Popular posts from this blog

"Kto nigdy nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem..."

Święto dyszla tu i tam...

Wenecja miasto miłości - a jakże!