Stało się...

Sobota, 22:13. Wyjątkowo ciepły wrzesień. Zaczynam pisać bloga. Mojego pierwszego bloga, 
Dlaczego? Bo zawsze chciałam, ale jakoś się nie składało.
Po co? Żeby móc wywnętrzniać się  za darmo i bez kozetki. Żeby archiwizować wspomnienia i przemyślenia bo szkoda by się zmarnowały.

My way or the highway to jeden z moich ulubionych angielskich idiomów. Postanowiłam więc, nazwać w ten sposób mój wirtualny kawałek podłogi czyli niniejszy blog. Głównie dlatego, że tych kilka słów wiele o mnie mówi.  ( A przecież gdzie jak nie na tym blogu to ja jestem najważniejsza ;))

Usingenglish.com tłumaczy go w następujący sposób: 

"This idiom is used to say that if people don't do what you say, they will have to leave or quit the project, etc."  

No właśnie... Lubię jak w życiu wszystko idzie po mojemu. Uwielbiam jak ludzie się ze mną zgadzają. Ubóstwiam mieć rację. Nie wybaczam sobie popełnianych błędów. Bywam - choć się tego wstydzę - dyktatorem w spódnicy.  Mam problem z kompromisami. 

Co mam na swoje usprawiedliwienie? To, że prześladuje mnie jakieś dziwne poczucie, że życie jest krótkie i nieprzewidywalne a katastrofa mająca je zniszczyć/złamać/odebrać jest tuż za rogiem. Wobec tego nie ma co rezygnować z życia "po swojemu" bo nie ma na to czasu. A nie da się żyć "po swojemu" w pełni jeśli nie wierzy się, że my way is THE way
   
No to jedziemy. Po mojemu. Przynajmniej tutaj. 

  

Comments

Post a Comment

Popular posts from this blog

"Kto nigdy nie widział Sewilli, ten nigdy nie patrzył z zachwytem..."

Święto dyszla tu i tam...

Bolonia - tłusta, uczona i czerwona